Policentryczna utopia
Otwierając mapę Wrocławia dostrzegamy regularne, koncentryczne miasto. Z wyraźnym centrum, gęstą zabudową, która je otacza i rozrzedza się na zewnątrz. Nie jest idealne, wiele można by w nim zmienić. Ale nie ulega wątpliwości, że jego urbanistyczna tożsamość jest oparta w stu procentach na wyraźnym rdzeniu w środku miejskiego planu.
Zupełnie inne odnieść można jednak wrażenie, kiedy na Wrocław patrzymy z punktu widzenia użytkownika. W kontekście zabudowy, mimo niedociągnięć, wciąż mówić możemy o brzegowym układzie śródmieścia, które ściąga nas w kierunku centrum. Jednak użytkowanie społeczno-gospodarcze wprowadza wyraźny chaos w odbiorze miasta. Bo chociaż centrum swoją rolę spełnia całkiem dobrze, to właściwie od początku polskiego kapitalizmu władze gminy osłabiają jego rolę.
Białe słonie
Chociaż o szczycie dążeń do policentryzmu we Wrocławiu mówić możemy w kontekście ostatnich dwóch lat, to za wyraźny sygnał i negatywne przełamanie uznać należy początek nowego tysiąclecia, kiedy to władze pozwoliły by (paradoksalnie) w centrum miasta powstało kilka wielkopowierzchniowych obiektów handlowych, potocznie określanych wdzięcznym mianem „galerii”. Otwarcie Galerii Dominikańskiej i Arkad Wrocławskich pozwoliło dużym przedsiębiorstwom na wyssanie życia ze ścisłego centrum, jednocześnie chwaląc się pozornym ożywieniem ulic Oławskiej i Świdnikiej. Pozornym – bo obie mimo wyłączenia ruchu samochodowego z powodu bliskości galerii handlowych tkwiły w pustce, przepełnione lumpeksami i sklepami z artykułami klasy B.
Po osiągnięciu nieoficjalnego tytułu miasta przepełnionego handlem wielkopowierzchniowym, władze rozpoczęły proces rozpraszania usług publicznych, takich jak stadion miejski – jednocześnie sugerując wprost, że formuła monocentrycznego miasta się wyczerpała, a wokół obszarów takich jak stadion budować będą się nowe, alternatywne centra miasta. Do których dojedziemy autostradowymi obwodnicami.
Miasto bez pomysłu
Ciężko zgodzić się jednak z opinią, że koncentryczna struktura we Wrocławiu przestała się sprawdzać. Nie dość że nie przestała, to ze względów planistycznych – a od władz niezależnych – nigdy nie przestanie. Wrocław zaplanowany setki lat temu jako miasto oparte na pojedynczym rdzeniu, z siatką ulic, które w pewnym stopniu radialnie rozchodzą się od centrum, zmuszone jest na nim opierać swój rozwój przestrzenny.
Zmianę tej sytuacji mogłaby przynieść dopiero drastyczna zmiana typologii miejskiej, włącznie z przebudową komunikacji. Prawdopodobieństwo takiego działania jest więc bliskie zeru.
Problem charakteru centrum jest jednak faktyczny. Włodarze zauważyli więc realny problem, źle interpretując przyczyny i definiując rozwiązania. Poszukiwany przez nich policentryzm nie jest potrzebny – choć potrzebne jest myślenie centrotwórcze w skali osiedli mieszkaniowych. I jest to zadanie bardzo trudne w obliczu zmian społecznych, jakie przyniósł XXI w. z postępującą cyfryzacją. Tak więc błędy na tej płaszczyźnie da się zrozumieć – choć można mieć też do pewnego stopnia pretensje o całkowite lekceważenie problemu. Ciężko jednak akceptować i jakkolwiek tłumaczyć lekceważenie centrum miasta, poprzez brak jakiegokolwiek planowania struktury usług. Centrum Wrocławia swoje problemy ma przez to, że jest jedynym centrum miasta, tylko dlatego, że jest centrum nie zaplanowanym, na które nikt z władz nie miał dotychczas nawet konkretnego pomysłu.
Niewidzialna ręka rynku
Obserwacja wspomnianych już ulic Oławskiej i Świdnickiej, a także tych ściśle otaczających rynek miasta pozwala dostrzec, że sposób myślenia o mieście i jego społeczno-gospodarczym funkcjonowaniu zdecydowanie opiera się na iluzorycznej wizji niewidzialnej ręki wolnego rynku, która sama wyreguluje potrzeby i ukształtuje przestrzeń życia ludzi w odradzającym się kraju. Niestety, tak frywolne podejście do usług w przestrzeni publicznej zaowocowało najmem lokali przez często losowych przedsiębiorców, którzy nie mając wiedzy ani doświadczenia nie byli w stanie ocenić, jaka będzie realna reakcja na ich działalność.
Równolegle lokowane były więc usługi, które mogą znajdować się we wnętrzach i na wyższych kondygnacjach – niewidzialna ręka rynku tworzyła chaos, który rzeczywiście, przynajmniej z pozoru, centrum uśmiercał.
Stare Miasto stało się więc przestrzenią kontrastów – biur i banków, niewyszukanych „staropolskich” restauracji dla gości zza Buga, a jednocześnie lumpeksów i sklepów z artykułami rtv i agd z taniego plastiku. Ta niezdefiniowana, niezaplanowana, w końcu niedziałająca przestrzeń rozlewała się też poza granice rynku, sprawiając, że usługi w mieście uznać można było za niedziałające. Sytuacja ta pozwoliła uwierzyć zarówno władzom, jak i mieszkańcom, że remedium na chaos mogą być właśnie galerie, które wzbudzą ruch w mieście. Tylko że galerie ruch miejski wyssały i nie wydają się być chętne, by go miastu zwrócić.
Centrum jak galeria
Każdy, kto chce być sprawiedliwy, powie, że kto nie popełnia błędów, ten nie osiąga sukcesów. To jednak nie może być wytłumaczeniem frywolnego podejścia do usług w centrum miasta, które stało się przyczynkiem najpierw do dekonstrukcji funkcjonalnej, a potem zalania miasta handlowymi molochami. Tylko i wyłącznie dlatego, że popełniono te same błędy, podążając tą samą drogą ku przepaści, co niegdyś w krajach zachodu, zwłaszcza Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji.
Kiedy u nas popełniano pierwszy błąd w latach 90, drugi dekadę później – w Kopenhadze naprawiano miasto już na przełomie lat 70. i 80. Było więc wystarczająco dużo przykładów jak miasto rozwijać dobrze – i paradoksalnie, warunki były sprzyjające, bo nie trzeba było walczyć z prywatną własnością, operując na postpeerelowskiej pustce własnościowej. Dziś, chcąc naprawić błędy 25 lat wrocławskiej samorządności, będzie nam znacznie trudniej.
Pytanie dlaczego wpuszczając tak chętnie wielkich inwestorów z ich potężnymi galeriami, wierząc głęboko w zbawienny wpływ ich przestrzeni na funkcjonowanie miasta, nie próbowano w podobny sposób po prostu zarządzać miejską przestrzenią? W czym lepsza jest sztucznie wytworzona uliczka w obiekcie handlowym, od tej prawdziwej, choćby ulicy Oławskiej? Wyłącznie tym, że ktoś dokładnie zaplanował i przemyślał, jaką usługę może wpuścić do którego lokalu, kto może ze sobą sąsiadować, a kto nie powinien i jak przemieszczać się będą ludzie, którzy z obiektu będą korzystać. Bo galeria musiała na siebie zarobić – nie mogła pozwolić sobie na błędy. Na spuszczenie ze smyczy niewidzialnej ręki rynku i obserwację, co z tego wyjdzie.
Miejski zwierzyniec
Nic nie jest wieczne. Chaotyczne śródmiejskie ulice też nie mogły być – więc i dziś jest inaczej. W pewnym sensie lepiej. Czasem pojawiają się ciekawe lokale gastronomiczne (bo przecież i gust mamy coraz lepszy i portfele coraz grubsze). Czasem jakaś inna wartościowa usługa. Jednak pokłosie lat 90. i zerowych jest wciąż ogromnie dotkliwe. Bo chociaż lumpeksów już coraz mniej i nawet banki przesunęły się w głąb, na boczne uliczki, to wyssane przez galerie życie w pełni do centrum nie powróciło – pozostawiając pustkę, która niejako samoistnie wypełniła się Żabkami, Małpkami i Biedronkami. I zmuszając, by pójść do galerii handlowej, w celu załatwienia choćby najbardziej podstawowych spraw.
Tymi samymi Żabkami i Małpkami wypełniły się też usługi lokalne, osiedlowe. Stworzyły bezosobowe centra spotkań i aktywności, które przecież wszędzie wyglądają tak samo. Ta niepokojąca sytuacja nie ma też końca, bo miasto nie próbuje swoich błędów naprawić. Choćby testowo – na przykład planować rozlokowanie usług w całym rewitalizowanym obszarze. Za pomocą mechanizmów kapitalistycznych – oferując niższą cenę najmu tym, którzy w danej lokalizacji realizować będą określony charakter usług.
Takie działania pozwoliłyby na kreowanie centrów osiedlowych aktywności, a po wybraniu odpowiednich rozwiązań również atrakcyjnego starego centrum. Jednak to wymagałoby pracy, planowania, pielęgnacji i myślenia o innych. Dużo łatwiej wybudować stadion w polu i ogłosić, że teraz tam będzie nowe centrum miasta.
Tomasz Bojęć
Projekt „Przestrzeń Wrocławia” realizowany jest w ramach programu Fundacji Batorego „Obywatele dla Demokracji” ze środków państw EOG.
Na zdjęciu: Pasaż Grunwaldzki, jedna z większych galerii handlowych we Wrocławiu (fot. (WT-shared) Drzymek at wts wikivoyage, Wikipedia/ domena publiczna).
Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.