Gorący tematKultura i naukaNewsySprawy społeczne

Refleksje o sąsiedztwie – 5. edycja MIASTOmovie

Już dziś rozpoczyna się piąta edycja MIASTOmovie. Po raz pierwszy festiwal filmów o mieście trwa aż 6 dni. Z organizatorami MIASTOmovie: Lechem Molińskim, Anką Bieliz i Kubą Żarym o tegorocznym temacie przewodnim – sąsiedztwie – i wydarzeniach festiwalowych rozmawia Aleksandra Zienkiewicz.

Redakcja: Tegorocznym tematem MIASTOmovie jest sąsiedztwo. Czy podjęliście ten temat, ponieważ rady osiedli we Wrocławiu bardzo teraz próbują wybić się na niepodległość? Było też bardzo duże zainteresowanie, przynajmniej jeśli chodzi o startowanie, wyborami do rad osiedli w tym roku.

Kuba Żary: Rady osiedli jako temat pojawiły się, gdy my już byliśmy na bardzo zaawansowanym etapie planowania tegorocznego festiwalu. Podobnie jak tożsamość z poprzedniej edycji, sąsiedztwo to jest taki temat, który dość szybko zaczęliśmy zauważać, że pojawia się na bardzo wielu ustach. I, przynajmniej początkowo, w bardzo pozytywnym kontekście. To zachęciło nas do tego, żeby spojrzeć na ten temat z bardzo różnych stron, bo instynktownie czuliśmy, że sąsiedztwo to nie tylko same pozytywne aspekty mieszkania we wspólnocie. Pierwszy raz temat tej edycji pojawił się w naszych rozmowach już jakieś dwa lata temu. Co ciekawe, akurat w ostatnim czasie widać bardzo duże zainteresowanie tematem sąsiedztwa w dyskusjach o mieście, więc tym bardziej ta edycja w tym momencie wydaje się bardzo a propos.

Anka Bieliz: Nasze nastawienie do tematu sąsiedztwa zmieniało się w czasie. Na samym początku pod nieco innym kątem go analizowaliśmy, byliśmy chyba bardziej krytyczni. Przynajmniej scena artystyczna, za którą odpowiadamy z Kubą, pokazywała takie bardzo mocno krytyczne podejście do tego, jakie zagrożenia ze sobą niesie życie w sąsiedztwie, życie we wspólnotach. Bo to nie są tylko blaski i pozytywne aspekty, wiążące się z sąsiedztwem, ale też wypaczenia i nie do końca w porządku relacje między ludźmi, które z niego wynikają. Mam nadzieję, że to widać w programie, że my rzeczywiście staramy się być wobec tego pojęcia jak najbardziej obiektywni. Raz puszczamy oko do uczestnika i komuś może się wydawać, że jesteśmy bardzo idealistycznie nastawieni do sąsiedztwa, a kiedy indziej pokazujemy widzom, żeby im się nie wydawało, że jest już tak fajnie, bo temat wspólnot sąsiedzkich i osiedlowych został poruszony w debacie publicznej i że teraz możemy już tylko się pławić w tym, jakimi wspaniałymi sąsiadami jesteśmy.

Lech Moliński: Pytanie czy dyskutuje się o sąsiedztwie? Bo ja mam wrażenie, że pewne środowiska aktywistyczne czy miastotwórcze przyjęły przez aklamację, że sąsiedztwo jest fajne, a właśnie zabrakło dyskusji i refleksji. A dla mnie każdy temat to jest stawianie pytań i szukanie odpowiedzi. Tak jak w przypadku zeszłorocznego tematu – tożsamości miasta, tożsamości wrocławianina – przystępowaliśmy do tego zagadnienia, by samemu poszukać odpowiedzi, czegoś się nauczyć. Dopiero wybranie danego kierunku, który jest dla nas interesujący, pobudza do refleksji, powoduje, że zgłębiamy temat. I z mojej perspektywy z sąsiedztwem jest tak samo.

Anka: Widać po programie, że my to sąsiedztwo rozpatrujemy nie tylko w kontekście relacji międzyludzkich, ale też relacji między budynkami, między poszczególnymi obiektami, czy elementami miasta. Tego jak funkcjonują ze sobą, jak pasują lub nie pasują, czy w ogóle ich funkcjonowanie ze sobą można oceniać pod tym właśnie względem.

Kuba: Ja już trochę zdążyłem o tym zapomnieć, że kiedy startowaliśmy z tym tematem i zaczynaliśmy o nim rozmawiać, to rzeczywiście nasz program, głównie ten filmowy, był bardzo optymistycznie ukierunkowany, natomiast tym, co wbijało w to zagadnienie szpilę, była scena artystyczna.

W tym momencie jest tak, że to zwątpienie i ten znak zapytania, który stawiamy po sąsiedztwie, przeniknął do programu głównego, natomiast scena artystyczna jest symetrystyczna, nie daje gotowych odpowiedzi.

Pamiętam, że moje pierwsze zderzenie z dyskusją na temat sąsiedztwa wzbudziło moją niezgodę na takie optymistyczne i jednoznacznie pozytywne patrzenie na ten termin. To już było wiele lat temu, kiedy w jakimś tekście napisanym przez osoby mocno zaangażowane w oddolną rewitalizację Nadodrza przeczytałem, że to osiedle jest, czy powinno być, trochę jak małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, jest tak miło, wszędzie jest blisko i że Nadodrze mogłoby być takim małym samowystarczalnym miasteczkiem. Pamiętam, że bardzo się wtedy przeciwko temu buntowałem, bo ja bardzo bym nie chciał żyć w mieście, w którym każde osiedle jest jak małe samowystarczalne miasteczko. Ja chcę żyć w mieście, w którym każde osiedle jest częścią dużego miasta. Chcę mieć powód, żeby pojechać na Brochów, chcę mieć powód, by pojechać na Ołtaszyn, a nie chcę mieszkać tylko na Nadodrzu, Ołbinie, czy na Starym Mieście i to ma mi wypełniać wszystkie moje potrzeby.

Redakcja: Ale czy to, co powiedziałeś, że Nadodrze ma być jak takie małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, trochę nie zaprzecza idei miasta jako takiego, gdzie człowiek właśnie chciałby być anonimowy, a nie taki jak na wsi, gdzie wszyscy wszystko o każdym wiedzą i czuje się przez cały czas obserwowany?

Kuba: To była jedna z pierwszych wątpliwości do tej entuzjastycznej koncepcji sąsiedztwa, jaka panuje w dyskursie publicznym. Często sąsiedzi to są ci, przed którymi uciekasz ze swojej okolicy. To są ci, którzy wywierają na tobie presję, żebyś był taki, jak wszyscy inni dookoła.

Lech: Ja też się podzielę osobistym doświadczeniem w kontekście tego, że zaczęliśmy myśleć o temacie sąsiedztwa jako przewodnim na piątą edycję MIASTOmovie. Pewnego razu że pomogłem pewnej dziewczynie, która mieszka obok mnie ze swoim partnerem. I wywiązała się między nami rozmowa o sąsiadach. Dzięki tej rozmowie dowiedziałem się, kto mieszka na moim piętrze (6 mieszkań). I przyznam szczerze, że znając otoczenie, w jakim funkcjonuję, bywam bardziej lękliwy.

Mieliśmy też taki pomysł, żeby wchodzić w interakcję z sąsiadami: „dzień dobry sąsiedzie, co słychać dobrego?”. U mnie w klatce to zupełnie nie wyszło. Ludzie patrzyli na mnie jak na dziwaka. Widać, nie jesteśmy na to gotowi. To jest też duży budynek, sześć mieszkań na sześciu piętrach, to już jest ta skala anonimowości, że zbudować jakąś relację jest trudno.

Redakcja: Ale to jest nadal 36 mieszkań, a współcześnie budowane budynki przez deweloperów mają i po 100 mieszkań w jednej klatce. Mimo że z zewnątrz nie wyglądają jak jakieś szczególne mrówkowce, to tam w środku jest bardzo dużo mieszkanek i to chyba jeszcze mniej sprzyja budowaniu jakichkolwiek relacji.

Lech: Pamiętam, jak dr Iwona Borowik, która się właśnie takimi tematami zajmuje, podczas jednej z dyskusji mówiła, że takie dogęszczanie ludzi w jednym budynku nie sprzyja miastu, bo zasadniczo ta anonimowość jest tak duża, że raczej dominuje lęk. Nie jesteśmy w stanie w ogóle się zorientować, czy dana osoba mieszka w naszej klatce. Miałem też taką sytuację (a mieszkam już jakiś czas w tym samym miejscu), że schodzę do piwnicy, obserwuje mnie sąsiad i pyta mnie „a co pan tam robi?”. Ja na to, że schodzę do piwnicy, a on: „pan tu mieszka? Gdzie pan mieszka”? I wyobrażam sobie, że takie sytuacje są tym bardziej prawdopodobne, im większe jest skupisko ludzi. I to nie jest dobre sąsiedztwo.

Anka: Mnie się wydaje, że jest na odwrót, zwłaszcza w dużych skupiskach i nowych mieszkaniówkach. Z jednej strony indywidualizacja, a z drugiej obojętność sprawiają, że ludzie totalnie nie kontrolują, kto może przewijać się w klatce. Nawet ich to nie interesuje i wręcz się odżegnują od tego, żeby w ogóle wchodzić w jakąś interakcję.

Lech: Takie wątki na pewno będą się przewijać, choćby w piątek w dyskusji po filmach Przedszkole modernistyczne” i Szklane domy. Historia osiedli społecznych”. Przygotowaliśmy debatę o idei osiedla społecznego. Wśród dyskutantów będzie reżyserka filmów, Olga Matuszewska i na pewno będzie nam zwracała uwagę, czym kierowano się w przedwojennym modernizmie, jakie były założenia takich osiedli. Udział potwierdził także Kazimierz Śródka, współwłaściciel i główny projektant Archicomu. Będzie próbował opowiedzieć o tym, jak osiedle społeczne może wyglądać dzisiaj. W debacie udział weźmie też wspomniana już dr Iwona Borowik, socjolog miasta z Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Natalia Gołubowska, artystka, która również ma swoją wystawę na MIASTOmovie.

Redakcja: A czy w tej debacie będzie uczestniczył ktoś, kto mieszka na takim osiedlu albo tworzy taką wspólnotę – kooperatywę?

Lech: Właśnie Natalia Gołubowska będzie reprezentować takie osoby.

Anka: Liczymy też na przybycie publiczności, która między innymi jest związana z naszym najbardziej wizyjnym i wizytówkowym osiedlem we Wrocławiu, Nowymi Żernikami. To tam mają powstać pierwsze we Wrocławiu kooperatywy i one już się spotykają bardzo prężnie.

Kuba: Ja jestem bardzo ciekawy tej dyskusji, bo mam wrażenie, że jednak sąsiedztwo w budynkach wielorodzinnych to jest trochę łączenie ognia z wodą, tzn. jest trochę tak, że każdy z nas zamykając drzwi swojego mieszkania chciałby zbudować sobie pewną sferę prywatności. Co jest bardzo trudne w sytuacji, kiedy tak naprawdę dzieli nas od kolejnej rodziny i kolejnej sfery prywatności tylko cienka ściana. I nie wiem, czy macie takie doświadczenie, natomiast ja kiedy budzę się rano i słyszę zza ściany dźwięki telewizora, to czuję, jakby te ściany robiły się coraz cieńsze z minuty na minutę. Na co dzień udaje się zapominać, kiedy wchodzi się do swojego mieszkania, że w tym samym budynku np. 35 innych gospodarstw domowych prowadzi takie życie jak ty. Udaje się stworzyć iluzję, że ma się ten kawałek swojego świata, który i tak dzieli się z pięcioma innymi piętrami. Więc wydaje mi się, że to budowanie wspólnoty w sytuacji, gdy wracając do domu myśli się głównie o budowaniu prywatności, to jest próba połączenia dwóch bardzo sprzecznych potrzeb.

Lech: Ale też dobrze jest zdać sobie sprawę z tego, że trudno powtórzyć sytuację sprzed lat, gdy na nowe osiedle sprowadzali się ludzi w tym samym wieku, pełni nadziei i radości z własnego M. Dzisiejsza rzeczywistość nie daje nam okazji do tego, żeby to się powtórzyło, bo mobilność i migracja jest tak duża, że w większości osiedli wrocławskich jest bardzo płynna wymiana mieszkańców. A do tego powiedziałeś o rodzinach, które żyją takim życiem jak ty. To jeszcze pół biedy, jakby żyły takim życiem jak ty, a generalnie to rytm dnia i zwyczaje są inne, i nagle się okazuje, że ktoś wierci od 6 rano i ma prawo, a ty przecież śpisz, bo zarwałeś noc. To są realne wyzwania.

Anka: To na pewno wynika z tego, skąd oni się przeprowadzali, a skąd teraz my się przeprowadzamy. Bo to były, kiedy rozmawiamy o tamtym pokoleniu, jednak osoby przyjeżdżające ze wsi albo z mniejszych osiedli i może stąd wynikała ta ich tęsknota za tym, żeby w jakiś sposób te relacje ze sobą nawiązywać? Ja jestem z mniejszego miasta, gdzie właśnie ten moment zadecydowania, kiedy wchodzę w interakcję z sąsiadami, totalnie należał do mnie i do mojej rodziny. I z takim podejściem przyjechałam do Wrocławia. Oczekuję z jednej strony, że kiedy jestem w swoich czterech ścianach, to wtedy mam tę prywatność, a z drugiej liczę, że przy projektowaniu nowych przestrzeni czy nowych osiedli zostanie zapewniona ta przestrzeń, gdzie mogę zadecydować o wchodzeniu w interakcje. Chodzi o jakiś skwer, park, plac zabaw połączony z zieloną przestrzenią, w którą będę mogła wejść i spotkać swoich sąsiadów albo coś z nimi wspólnie zrobić.

Lech: To jest pierwsza w historii edycja, kiedy podczas przygotowań tak osobiście się wypowiadamy. Każda rozmowa wygląda tak, że odwołujemy się do własnych doświadczeń i mamy nadzieję, że to się przeniesie na publiczność, a szansa na to jest duża, bo sąsiedztwo w mieście to coś, co nas wszystkich dotyczy.

Redakcja: Ale mówicie, że w repertuarze nie ma takiego filmu, który pokazywałby, jak architektura działa na ludzi?

Lech: „Barbicania” porusza ten temat. Po niej zaplanowaliśmy spotkanie z Grzegorzem Piątkiem, krytykiem architektury i myślę, że on rozwinie właśnie ten wątek. A sądzę, że prowadzący – Franciszek Sterczewski, społecznik z Poznania – także będzie się dzielił swoimi przemyśleniami w kontekście architektury brutalistycznej.

Temat wpływu człowieka na architekturę na pewno pojawi się na wystawie zdjęć „Wystawka“.

Anka: Ta wystawa jest efektem pracy Natalii Gołubowskiej, która przez ponad miesiąc odwiedziła bardzo dużo wrocławskich budynków wielorodzinnych, a konkretnie ich klatek schodowych – w blokach, kamienicach, na nowych osiedlach – i fotografowała to, co na tych klatkach można znaleźć. Nie zawsze było łatwo: niektóre zdjęcia robione są w półmroku, czasem są rozmazane, widać, że Natalia robiła je w pośpiechu, żeby szybko wyjść i nie wzbudzić zbytniego zainteresowania tym, co robi.

Klatki schodowe okazały się taką figurą, która pokazuje nam, jak cienka jest granica między tym, co prywatne, a tym, co publiczne. Dodatkowo w zależności od tego, co chcą zakomunikować osoby, które w danej części budynku mieszkają, na którym piętrze ktoś mieszka, jakie jest oświetlenie, jaka estetyka, co mieszkańcy zastali wprowadzając się tam, to bardzo różnie wpływa na to, jak zaczynają tych klatek używać, przerabiać je, zapełniać rzeczami prywatnymi. Klatka schodowa w mniejszym lub większym stopniu jest traktowana jako taki przedsionek do mieszkania, gdzie po pierwsze zostawiam coś, co będę używał za każdym razem wychodząc, a po drugie to, co nie nadaje się do mojego mieszkania. I to jest zabawne, bo okazuje się, że zostawiamy takie nieciekawe przedmioty w przestrzeni niemal publicznej, gdzie nie tylko sąsiedzi, ale i przypadkowe osoby mogą je zobaczyć.

Kuba: Klatki schodowe wydają się takimi przestrzeniami mocno ambiwalentnymi, niejednoznacznymi, na których przez lata negocjowany jest ich status – czy są bardziej wspólną własnością wszystkich, czy nie należą do nikogo i stanowią tylko przestrzeń poruszania się między kolejnymi lokalami mieszkaniowymi. To jest niezwykle ciekawe i na zdjęciach Natalii Gołubowskiej można zaleźć takie klatki, których nie bylibyśmy w stanie sobie wyobrazić: albo są tak czyste i tak ascetyczne, że trudno uwierzyć, iż tak wygląda budynek, w którym już mieszkają ludzie, albo jest aż tak ludycznie, a przestrzeń jest tak oswojona, że wchodząc do niej trudno potraktować ją jako przestrzeń przynajmniej półpubliczną. Bardziej sprawia wrażenie prywatnej.

Lech: Ale tak naprawdę taka klatka schodowa dużo mówi o tym, jaki jest stopień anonimowości i charakter relacji wśród ludzi mieszkających w danym bloku. U mnie np. jest duży poziom anonimowości, komunikaty są bardzo bezosobowe i na oślep rzucane. Jej przeciwieństwem jest jedna wspaniała klatka na Karłowicach, o bardzo uporządkowanej przestrzeni, taka ciepła, ale zdominowana jednym przekazem, na ścianach można znaleźć informacje, kiedy mieszkańcy zbierają się w kościele, itp. Od razu widać, że ta społeczność bardzo dobrze się zna i klatkę traktują jako własność wspólną.

Anka: Właśnie interpretowaniu klatek schodowych będzie poświęcony warsztat z Natalią Gołubowską, który odbędzie się w sobotę, 21 października o g. 13:00. Zastanowimy się, jak odczytywać tę przestrzeń klatek schodowych po tym, co się w niej znajduje i jak to wpływa na relacje między sąsiadami.

Redakcja: Wróćmy teraz do kina. Jakie jeszcze filmy będzie można zobaczyć na MIASTOmovie?

Lech: Poza wspomnianą „Barbicanią” o osiedlu brutalistycznym i krótkometrażowych filmach o modernizmie – „Przedszkole modernistyczne” i „Szklane domy”, zobaczymy filmy społecznie zaangażowane: „Mieszkanie w Berlinie”, „Kto tam?”, „Czas pokaże” i „Bunt lokatorów”.

Wyjątkowym obrazem jest nasz film otwarcia – „Desert Coffee”, który pokazuje prowizoryczne miasteczko zbudowane na pustyni przez różnych wykolejeńców. Mają tam swoje zasady, którymi się kierują. I choć są minimalistyczne, to właśnie na przykładzie tej społeczności widać, jak bardzo utopijne są założenia, żeby się bezproblemowo dogadywać na dłuższą metę w jakiejś przestrzeni. Choć reżyser Mikael Lypinski, z którym będzie spotkanie po tym filmie, nadal jest zachwycony tym fenomenem i optymistycznie patrzy na to środowisko. Ale każdy, kto przyjdzie na ten film, będzie mógł z niego wyciągnąć własne wnioski.

Natomiast na zamknięcie pokażemy film „Czas pokaże“ Andreasa Voigta. Kręcony był w Lipsku, natomiast nie samo miasto jest w tym przypadku najważniejsze, tylko Niemcy po zjednoczeniu, po którym ludzie ze wschodu kraju zaczęli uciekać na zachód. Reżyser tworzył przez wiele lat portrety ludzi, którzy tam mieszkali, a potem wyjechali. To jest szósta część cyklu „Leipzig Filmen”. Andreas Voigt powplatał w ten film obrazy na przestrzeni dwudziestu kilku lat, więc można zobaczyć Lipsk z końcówki lat 80-tych i współcześnie. Po „Czas pokaże“ odbędzie się spotkanie z reżyserem.

Redakcja: Przybliżycie może „Wieżę”, o której powiedzieliście, że był to pierwszy film o takim nieidealistycznym spojrzeniu na sąsiedztwo i o „Kto tam?” tej samej reżyserki, Karoliny Breguły?

Lech: Te dwa filmy ciekawie ze sobą korespondują, bo wynikają z podobnych zainteresowań, ale różne są sposoby realizacji. W „Kto tam?“ mamy działanie, którego współtwórcami są bohaterowie, oni wymyślali scenariusz i pracowali nad efektem wspólnie z inicjatorką. „Wieża“ to z kolei pierwsza w historii MIASTOmovie fabuła, a do tego – musical.

Anka: „Kto tam?“ to serial, który powstał w ramach projektu ESK „Wejście od podwórza“. Został zrealizowany na podwórku w kwartale ulic Sienkiewicza, Górnickiego, Nowowiejskiej i Reja, a jego bohaterowie są grani przez sąsiadów z tego kwartału. To jest dobry punkt wyjścia, żeby rozmawiać wspólnie o tym, jak mogą kształtować się relacje z osobami, które mieszkają na osiedlu społecznym. Jego charakter jest wyjątkowy: składa się z niskich bloków o małej kubaturze, zatopionych w zieleni. Część zabudowy stanowią kamienice, które nie zostały zniszczone w trakcie wojny. Urbanistyka tego miejsca i to jak zbudowane są te budynki sprawiły, że realizacja takiego serialu w ogóle była możliwa. Nieco zaskakujące jest, gdy bohaterowie mówią o tym, że przez wiele lat nie do końca mieli okazję się spotkać i poznać, mimo że większość mieszka tam od naprawdę wielu, wielu lat, praktycznie od momentu zbudowania tego osiedla. A jest tam miejsce, żeby się spotkali – jest górka i świetny teren zielony, i odpowiednio mała skala, i okna, które wychodzą nie na ulicę, tylko właśnie na zieleń. Może coś więcej o tym opowiedzą na spotkaniu w Graficie w niedzielę 22 października po projekcji filmu (jej start o 15:00).

Lech: Warto w tym miejscu wspomnieć, że jak ruszyliśmy z tematem sąsiedztwa, to Karolina Breguła zaproponowała, że mogłaby dokręcić jeszcze jeden odcinek „Kto tam?“ i zrobić premierę podczas MIASTOmovie. Jak pojawiają się takie propozycje, to nie wypada odmówić. Tak więc udało się połączyć wszystkie siły i Karolina Breguła z mieszkańcami przygotowali premierowy odcinek „Kto tam?“ w ramach projektu „Sąsiadujemy“, czyli następcy „Wejścia od podwórza“ . Mamy tzw. efekt ESK w praktyce. Bardzo się z tego cieszymy, bo upłynął pewien czas i będziemy mogli zobaczyć, co taka sztuka społecznie zaangażowana, czy ingerująca w życie mieszkańców i współtworzona z nimi potrafi zrobić.

Wieża” natomiast to taka trochę parodia z PRL-owskich dyskusji, ale też współczesnego świata polityki i mówienia o niczym. Pomysł fabularny na ten film był taki, że bohaterowie chcą jakoś wyróżnić swoje osiedle i postanawiają zbudować wieżę z cukru. I o tym głównie dyskutują. To może być nawiązanie do sposobu wypracowywania rozwiązań przez dzisiejszych aktywistów. Ta forma deliberatywna, gdzie musimy spróbować się zrozumieć, choć przyszliśmy z różnym kapitałem, wiedzą, oczekiwaniami, jest metodą, którą społecznicy popularyzują.

Redakcja: W Waszym programie widać sporo wydarzeń partnerskich…

Lech: Skoro mamy temat sąsiedztwa, wspólnoty i współpracy, to MIASTOmovie też jest mocno kooperatywne. Zaprosiliśmy do współpracy ludzi, inicjatywy, instytucje, które cenimy i stąd ten program wydaje się taki rozbudowany. Nie wszystko jest nasze autorskie, np. część wydarzeń jest wspólna dla MIASTOmovie i Dolnośląskiego Festiwalu Architektury. Październik w tym roku jest mocno architektoniczny we Wrocławiu i świadomie zdecydowaliśmy się na jego wzbogacenie tą tematyką.

Wśród wydarzeń partnerskich mamy m.in. spotkanie z Filipem Springerem, autorem reportażu „Miasto Archipelag” o stanie byłych miast wojewódzkich, w czwartek 19 października o 18:00. To jest wynik naszej współpracy z Karolem Pęcherzem z Fundacji Karpowicza.

W sobotę o 16:00 DOFA organizuje wykład o powstawaniu i rozkwicie kreatywnych dzielnic i my też na niego zapraszamy. Również w sobotę będzie można przyjść na Bazarch* – coroczne targi książki architektonicznej i o mieście, po raz pierwszy we Wrocławiu.

Mamy też partnerskie wydarzenie w niedzielę: „Ołbiński Ogród Otwarty“, w ramach którego Albert Miściorak będzie oprowadzał po ogródkach działkowych na Ołbinie. Ten Ołbin nam wyszedł przypadkiem. Jednak jak przychodzą takie propozycje, to zwyczajnie głupio byłoby odmówić.

Anka: Zwłaszcza, że ten przykład pokazuje zupełnie inny kontekst sąsiedztwa. Bo ogródki działkowe to tak naprawdę państwo w państwie. Struktura ogrodów działkowych jest trochę podobna do miejskiej: tam też są aleje, podział na dzielnice, np. w wielkim założeniu ołbińskich ogródków działkowych funkcjonują cztery Rodzinne Ogrody Działkowe, każdy ma swój wydzielony plac do działań, każdy ma swoje nazewnictwo ulic, swoje własne reguły funkcjonowania, a jednocześnie ze sobą muszą one jakoś koegzystować. A w kontekście tego, jak funkcjonują w mieście, to może być przykład trudnego sąsiedztwa. Z jednej strony jest to pozytywne, że takie ogrody funkcjonują, spełniają rolę zielonych obszarów, które jednocześnie są zapleczem, jeśli chodzi o żywność, o tlen, o te wszystkie pozytywne aspekty zieleni, a z drugiej są terenem zwykle zamkniętym, niedostępnym dla osób postronnych, bo trzeba mieć klucz. Jak do tego dodać fakt, że bardzo wielu deweloperów chętnie by zabudowało te tereny nowymi mieszkaniówkami, to wychodzi pełen obraz tego trudnego sąsiedztwa, a także pola konfliktu między różnymi grupami interesu.

Dlatego ołbińskie ogródki działkowe mogą jak w soczewce skupiać problemy miasta. Albert Miściorak, oprowadzający, jest inicjatorem projektu Ołbińskiego Ogrodu Otwartego i zwolennikiem otwarcia działek. Sam ma ogródek na Ołbinie, ale wystąpił do Mikrograntów ESK z projektem przejęcia jednego z ogrodów przy ROD-zie Westerplatte i otwarcia go dla mieszkańców, którzy nie są działkowiczami, ale chcieliby z ogródków korzystać.

Lech: A ostatnie dwa partnerskie wydarzenia, na które serdecznie zapraszamy, dzieją się już po oficjalnym zakończeniu MIASTOmovie. Pierwsze to wykład i rozmowa w poniedziałek 23 października o „Miastach-Ogrodach jutra“ z wrocławskiej perspektywy. Z Agatą Gabiś rozmawiać będzie Grzegorz Piątek. Liczymy, że będzie ciekawie, bo we Wrocławiu mamy kilka realizacji na bazie miasta-ogrodu, tak jak to rozumiał Howard. A z drugiej strony ta idea została przejęta przez deweloperów, którzy różne podmiejskie osiedla reklamowali tym hasłem i nagle gdzieś to pojęcie się wypaczyło.

Drugim takim wydarzeniem będzie polska premiera filmu „Obywatelka Jane: Walka o miasto“ na American Film Festival. Film pokazuje batalię Jane Jacobs, ikony ruchów miejskich, z Robertem Mosesem, który zaplanował wielkie arterie mające przeciąć Nowy Jork. Ten film w prosty sposób tłumaczy problematykę miasta dla mieszkańców, miasta w ludzkiej skali. A po premierze MIASTOmovie, American Film Festival i Centrum Architektury zapraszają na debatę „Walka o miasto – czego uczy Jane Jacobs?“. Porozmawiamy o tym, jak z dzisiejszej perspektywy możemy odczytać jej działania. W debacie udział weźmie Grzegorz Piątek z Centrum Architektury oraz oficer pieszy z Urzędu Miejskiego Wrocławia Tomasz Stefanicki, a rozmowę poprowadzi Monika Onyszkiewicz z Fundacji EkoRozwoju.

Redakcja: Wśród festiwalowych wydarzeń przewija się bardzo wielu gości. O debatach po filmach i spotkaniach z reżyserami już trochę opowiedzieliście. Kogo jeszcze warto posłuchać w tej edycji MIASTOmovie?

Lech: Organizujemy przedpremierowe spotkanie nowego projektu Polskiego Instytutu Reportażu „Światła małego miasta“. Książka z tymi reportażami to jest trochę kontynuacja, czy może rozwinięcie „Miasta Archipelagu“ Springera. Jej twórcy zwracają uwagę, że Polska jest małomiasteczkowa, że jest więcej małych miejscowości niż miast powyżej 100 tys. mieszkańców. Dlatego właśnie autorzy przyglądają się tej peryferyjności, temu, jak się żyje w małych miejscowościach, czy one spełniają podstawowe funkcje gospodarcze, co są w stanie zapewnić swoim mieszkańcom, a po co trzeba gdzieś jechać i jak daleko trzeba po to jechać. Założenie było takie, że opisywane mają być miejscowości położone 100 km i dalej od aktualnej stolicy województwa. W ramach tego projektu powstały reportaże, badania, fotoreportaże. Naszymi gośćmi tuż przed premierą książki będą Kamil Bałuk z Instytutu Reportażu i Stasia Budzisz-Cysewska, autorka jednego z reportaży.

Przyjeżdżają do nas także współautor filmu „Bunt lokatorów“ Matthias Coers oraz Grischa Dallmer, która jest aktywistką lokatorską z Berlina. Film, o którym będziemy rozmawiać na debacie, pokazuje opór mieszkańców przeciw wyprzedaży miasta.

Redakcja: Dziękuję za rozmowę.

stopka mail-10 v2


Anka Bieliz – absolwentka historii sztuki, kulturoznawstwa o specjalizacji performatyka oraz communication design na UWr; współpracuje z organizacjami pozarządowymi w zakresie pozyskiwania oraz prowadzenia i rozliczania funduszy na działalność, zarówno ze źródeł krajowych, jak i międzynarodowych.

Lech Moliński – wiceprezes Wrocławskiej Fundacji Filmowej i jej fundator; dziennikarz filmowy, animator kultury, organizator wydarzeń filmowych, współautor projektów „Akademia Filmu Dokumentalnego MOVIEWRO”, „Polish Cinema for Beginners”, „MIASTOmovie” i „KinoSchron”.

Kuba Żary – dziennikarz muzyczny i kulturalny; prelegent, moderator debat, spotkań autorskich i konferencji prasowych o tematyce muzycznej i filmowej, m.in. festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty, Eklektik Session, Akademia Filmu Dokumentalnego „MovieWro”.


Zdjęcie wyróżniające: od lewej: Anka, Kuba, Lech

 

 

Skip to content