Breslaupol: o związkach niemieckiego i polskiego miasta
Artykuł jest fragmentem publikacji „Dyskusja o mieście jest nieśmiertelna”, wydanej jako podsumowanie warsztatów o polityczności w architekturze w ramach cyklu „Noworoczne Postanowienia” w Galerii Dizajn BWA Wrocław.
Na „Sympozjum Wrocław `70” (zebraniu plastyków, krytyków i teoretyków sztuki, które przyczyniło się do upowszechnienia konceptualizmu w Polsce) Oskar Hansen zaprezentował projekt Światowit. Była to specjalna platforma widokowa, która wynosząc człowieka ponad jego ograniczony wzrostem horyzont, miała poszerzać pole jego wzrokowej percepcji.
Światowita zaplanowano na dawnym pl. 1 Maja (dzisiaj Jana Pawła II), gdzie kończyła się zachowana staromiejska tkanka i zaczynał zgęstek nowych wielkopłytowych osiedli przy ul. Legnickiej. Co więcej, wewnętrzne przyrządy obserwatorskie miały być wyposażone w specjalne filtry, które na obecny widok nakładałyby kadry wojennych zniszczeń i obrazy dogasającej pożogi. Hansen wpadł na ten pomysł zaniepokojony dezaprobatą mieszkańców wobec wysiłków powojennej odbudowy miasta.
Czy możemy uznać Światowita za projekt polityczny? Hansen był idealistą i jako architekt martwił się, że wrocławianie nie doceniają publicznej skali i nowej jakości socjalistycznej architektury.
Pomysł nie powstał na zlecenie władz partyjnych, był raczej wyrazem trosk o społeczne uznanie dla nowo projektowanych przestrzeni.
Z perspektywy historycznej warto zaznaczyć, że nawet 25 lat po zakończeniu działań II wojny światowej wielu obywateli nie czuło się pewnie i swojsko na Ziemiach Odzyskanych. W dobie zimnej wojny status prawny tych terenów wciąż pozostawał niesprecyzowany, a mroczne gotyckie wieże i solidne pruskie gmachy pogłębiały poczucie obcości u przyjezdnych osiedleńców.
W tym sensie Hansen walczył o podniesienie narodowej świadomości, jednak ten polityczny potencjał bardziej wypływał z głębokiej wiary w sprawczą moc sztuki budowania, niż z odgórnych gabinetowych ustaleń.
WUWA zła
Wracając do czasów międzywojennych, warto zastanowić się nad polityczną rolą wrocławskiej architektury wczesnego modernizmu.
Po zakończeniu I wojny światowej Wrocław stał się jednym z celów migracji z terenów przyznanych II Rzeczpospolitej.
U progu lat 20. mocno przeludnione miasto podjęło ożywczy i postępowy plan rozbudowy. Jednym z autorów koncepcji był Ernst May, wybitny planista i innowator, twórca wielu nowoczesnych osiedli w duchu modernistycznym. Nad Odrą już wcześniej działali wizjonerzy i geniusze, tacy jak Max Berg, projektant Hali Stulecia, czy Hans Poelzig, reformator Królewskiej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego zwanej nieoficjalnie Bauhausem przed Bauhausem. W późniejszym okresie schedę po nich przejęli znakomici Hans Scharoun, Adolf Rading i Heinrich Lauterbach. Jeden z budynków zaprojektował Erich Mendelsohn, a na przełomie lat 30. sprowadzili się na chwilę Oskar Schlemmer, Johannes Molzahn czy Georg Muche.
Lokalizacja we Wrocławiu jednej z zaledwie kilku wystaw Werkbundu, unikalnych na skalę światową, świadczyła o szerokich kontaktach i silnej determinacji lokalnego środowiska. Czy jednak Wrocław był ikoną modernizmu?
Szczęśliwie zachowana duża część architektonicznego dziedzictwa Republiki Weimarskiej może skłaniać do myślenia o stolicy Dolnego Śląska jako o ośrodku na ówczesne czasy dość awangardowym. Owszem, świadczyć może o tym również lokalizacja jednej z wystaw Werkbundu. Teza taka opierałaby się jednak wyłącznie na spuściźnie materialnej. Pozbawiona dziś istotnego kontekstu polityczno-gospodarczego niewiele mówi o społecznych nastrojach tamtego trudnego okresu.
Wrocław w roku 1929, w przeddzień otwarcia WuWy, był miastem o dość konserwatywnej opinii publicznej i raczej peryferyjnym znaczeniu. Dość powiedzieć, że w niesławnych wyborach w roku 1933 wrocławianie oddali stosunkowo dużo głosów na partię narodowych socjalistów. Miasto, co prawda, wzięło na siebie ciężar finansowania ogromnej wystawy i wzorcowego osiedla w ramach Wohnung und Werkraum, nie zgodziło się jednak na udział międzynarodowej i gwiazdorskiej obsady. Nad powstaniem wcześniejszej ekspozycji Weissenhof w Stuttgarcie (1927) pracowali chociażby Le Corbusier, Ludwig Mies Van Der Rohe czy Walter Gropius.
Trudno powiedzieć, na ile gest ten wyrażał szowinizm lokalnych elit, a na ile świadomość siły i potencjału rodzimych środowisk twórczych.
Z jednej strony była to dość odważna decyzja, dowartościowująca własne ziemie, z drugiej w symboliczny sposób odejmująca pewnej rangi i prestiżu całemu wydarzeniu. Widzenie takie wyostrza na pewno perspektywa historyczna, bo dzieła Gropiusa czy Corbusiera stały się obecnie mekkami dla architektów i entuzjastów. Należy jednak przypomnieć, że tak dziś hołubiona przez historyków i znawców WuWa została mocno skrytykowana przez ówczesną opinię publiczną i prasę fachową.
Warto również zastanowić się, czy jakąkolwiek rolę w całym procesie decyzyjnym odegrała poznańska Wystawa Krajowa z tego samego roku. Wrocław był wówczas ośrodkiem większym i zamożniejszym, znajdował się jednak z Poznaniem w jednym geograficznym pasie. Oba miasta stały się stolicami biskupstw w podobnym czasie, a ich wzajemna rywalizacja trwa niemal do dziś. Być może wówczas konkurencja nie była tak zaostrzona jak na podzielonym Górnym Śląsku, ale organizacja dużej imprezy w odrodzonym państwie polskim mogła skupić uwagę całego europejskiego regionu nad Wartą. Trzeba bowiem pamiętać, że choć Hala Stulecia wraz z terenami wystawowymi powstały dla uczczenia stuletniej rocznicy zwycięstwa nad Napoleonem w bitwie pod Lipskiem, to równie silnym motywem mogła być obrona przed zepchnięciem na prowincję przez prężnie rozwijający się i silnie mieszczański Lipsk, który powoli zaczynał deklasować Wrocław na niemieckim wschodzie.
Hala vs. stadion
Ciekawą analogią, również terytorialną, do pary Hala Stulecia – WuWa jest obecny stadion miejski i koncepcja Nowych Żernik. Piłkarską arenę wzniesiono na Euro 2012, bo Wrocław potrzebował wyraźnego symbolu dla realizacji swych metropolitalnych ambicji.
Jednak jego utrzymanie przerasta możliwości budżetowe miasta. Był to projekt polityczny, na poziomie lokalnym napędzający inwestycyjną koniunkturę i sycący żądze prosperity.
Rozumiany w szerszym kontekście, narodowym, poprzez dołączenie do elitarnego klubu miast organizatorów, Wrocław nie mógł być gorszy od Warszawy i Gdańska stawiających nowe imponujące kompleksy. Dziś włodarze starają się na siłę sankcjonować istnienie kolosa, przenosząc tam już istniejące imprezy i festiwale lub organizując nowe wydarzenia, czasem wręcz kuriozalne, jak Dzień Przedszkolaka za kilka milionów złotych, odtrąbiony jako niemały sukces.
W sąsiedztwie stadionu powstaje nowe osiedle, na wzór WuWy, które ma być wizytówką obchodów Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Lokalizacja inwestycji w tej części miasta wzbudza uzasadnione wątpliwości. Tereny, które kiedyś stanowiły rezerwę dla wygranej w walce o EXPO 2010, są słabiej skomunikowane i rozwinięte pod względem infrastrukturalnym niż inne miejskie nieużytki. Pokazowy projekt mieszkaniowy, oparty na legendzie przedwojennej wystawy, może na tym tylko ucierpieć.
Już na etapie konstruowania planu miejscowego zrezygnowano z takich wygodnych i innowacyjnych rozwiązań jak linia tramwajowa przez środek osiedla.
Próba realizacji przedsięwzięcia w trybie dialogu między architektami, magistratem i deweloperami też okazała się fiaskiem. WuWa 2 rodzić się będzie w bólach, jako eksperyment bardziej na papierze niż w rzeczywistości.
Pozytywnym zjawiskiem jest na pewno renesans zainteresowania oryginalną WuWą i jej dalsza konserwacja zarówno w sensie materialnym, jak i symbolicznym. O ile jednak WuWa krytykowana była za swoją śmiałość, jako autentyczny poligon nowoczesnych technologii i artystycznych rozwiązań, o tyle WuWa 2 może stać się papierkiem lakmusowym odświętnej polityki polskich miast, stawiającej na jednorazowy efektowny sztafaż niż przemyślaną i długofalową strategię rozwoju.
Politiques
Polityczność w architekturze można rozpatrywać na wielu poziomach, prowokując bogactwo odczytań i sposobów prowadzenia narracji. W przypadku Hansena mamy do czynienia z poczuciem sprawczości architekta w konstruowaniu pewnych postaw.
Po latach misyjny charakter nieco blaknie i pozostaje niewygodne uwikłanie w historyczne konflikty i mechanizmy władzy.
Co jednak oznacza „polityczność” architekta dziś, czy to tylko dostosowanie się do wymogów rynku? Kogo jeszcze stać na tak radykalne gesty?
Z drugiej strony polityczność to też wieloletnie strategie rozwoju, miejskie plany zagospodarowania, dotacje z Unii Europejskiej, gabinetowe roszady, partyjne alianse i korupcyjne afery. To również oddolne inicjatywy, ruchy obywatelskie i spontaniczne akcje. Polityczność to rywalizacja, może być odważną próbą jak w przypadku WuWy 1 lub pudrowaniem wizerunku jak Wuwa 2. Może się manifestować na wiele symbolicznych sposobów w takich monumentalnych obiektach, jak Hala Stulecia czy stadion miejski.
Polityczność jest zawsze rachunkiem między siłą a słabością.
Może kanalizować społeczną energię i być kluczem do tworzenia nowych porządków i poprawy rzeczywistości, może być też instrumentem cynicznych biznesowych rozgrywek, jak i zawłaszczaniem społecznego kapitału dla doraźnych i prywatnych interesów szczególnie w architekturze, która posługuje się swoim własnym językiem i czasem potrafi przemówić pełnym głosem dopiero po wielu latach.
Autor: Mateusz KAZULA Fotografie: Ala MODERSKA
Czytaj też: Rozbiórka na Litomskiej
Świetny tekst z tezą, hipotezą i fotosyntezą. Fajnie splecione wątki z różnych zakątków historii. Aż chce się poczytać więcej. A dyskusja o mieście, no cóż, naprawdę świetny temat, ale w knajpie porywa i wciąga jak polityka.